Singielka to najniższy poziom w społecznej hierarchii roszczeń: najpierw są rodzinni z dziećmi, samotni rodzice, małżonkowie, single mężczyźni (bo oni mają wiele innych zajęć), a na samym końcu kobiety singielki
Aleksandra ma 26 lat. Jest zdeklarowaną singielką. - Na razie. Nie do końca życia. Dziś nie chcę się wiązać na stałe - mówi. Postawiła na pracę, karierę zawodową. Od dwóch lat ma etat w dużym banku. Najpierw była na stażu, potem zaproponowano jej umowę-zlecenie i wreszcie etat. Cały czas zajmuje się analizą wniosków kredytowych, pożyczek i gwarancji. - Badam je i oceniam ryzyko. Chyba robię to dobrze, bo ostatnio awansowałam. Szefowie cenią moją pracę. A ja mogę poświęcić jej dużo czasu. Mąż nie marudzi, dzieci nie płaczą, więc biorę nadgodziny i pracuję w domu. Ale czuję się dyskryminowana.
- Z jakiego powodu? - Bo jestem singielką, nie mam rodziny, dzieci. W dziale jest 11 osób. W całym pionie więcej. Oprócz mnie jest dwóch młodych facetów - kawalerów bez obciążeń. I zawsze gdy ktoś zachoruje, trzeba przejąć czyjeś zlecenie, zastąpić, to szef przychodzi do mnie lub do nich. Wcale to nie są nadgodziny i nikt mi za dodatkową pracę nie płaci. Mam wrażenie, że częściej dostaję takie zastępstwa. Ciągle odbierałam telefony od koleżanek: "Wiesz, Olu, mam chore dzieci, to zajmij się tym wnioskiem". Przychodzą wakacje, ferie, to urlopy w pierwszej kolejności dostają rodzinni. W zeszłym roku, kiedy się zbuntowałam i chciałam mieć wolne od 22 grudnia, usłyszałam, że chyba zwariowałam, bo ktoś musi być w dziale. Trzy koleżanki udowadniały mi, że muszą mieć urlop, bo przygotowują rodzinną wigilię. Nie ustąpiłam. Kwasy są do dziś. A przecież ja też miałam na święta gości. Do tego mam wrażenie, że kolegom jakoś łatwiej wymówić się od nadgodzin i dodatkowych zadań. Wystarczy, że umówili się na piwo z kumplami, na mecz czy z jakąś dziewczyną, a szef od razu rozumie ich problemy. A ja co? Nie mogę mieć życia osobistego? To dyskryminacja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz